Za tydzień Boże Narodzenie, a śniegu w Polsce jak na lekarstwo. W Szwecji zresztą podobnie – tylko na dalekiej północy biały puch zaległ na ziemi. Reszta kraju nie została jeszcze przykryta pierzyną płatków.
Mieszkając w naszej części świata, ciężko chyba mieć do śniegu stosunek obojętny – albo się go kocha, albo nienawidzi. Jest to kolejna rzecz łącząca Polaków ze Szwedami – tam też zimowe opady wzbudzają kontrowersje.
Jako dowód szwedzkiego dwojakiego podejścia do śniegu niech posłuży Facebook: szwedzkich grup i fanpage’ów o nazwie „Kochamy śnieg” jest... ponad 160 (sic!) z łączną liczbą „lubiących to” ok. sześciu i pół tysiąca. Dla równowagi, podobnych stron o treści „Nienawidzimy śniegu” jest... tyle samo, choć mają one o jedną trzecią fanów mniej.
Wydarzenia ostatnich tygodni pokazały, że w niektórych przypadkach śnieg jest jak najbardziej pożądany. Jeden z wiodących niemieckich operatorów turystyki, Dertour, co roku organizuje konferencję dla swych najlepszych sprzedawców. W tym roku impreza miała miejsce w szwedzkiej Kirunie – hen za kołem podbiegunowym (nie aż tak daleko od hotelu lodowego). Lokalni przedsiębiorcy wiązali z przyjazdem sześciuset niemieckich sprzedawców wycieczek ogromne nadzieje. Możemy tylko wyobrazić sobie ich nerwy, gdy jeszcze nad ranem w dniu spodziewanego przylotu dwóch samolotów czarterowych gleba była zupełnie czarna... Jak zatem reklamować Kirunę jako zimowy raj? Jednakże, jak zauważyły media, „Niemieccy sprzedawcy wycieczek i śnieg jednocześnie wylądowali w Kirunie” – czarny scenariusz się zatem nie ziścił.
Jednakowoż, śnieg niejedno ma imię. Szwecja jawi się reszcie świata jako kraj ustatkowany, cywilizowany, przewidywalny itp. Cóż, żywioły niejednokrotnie już pokazały Szwedom, gdzie raki, nomen omen, zimują. Co roku w okresie od listopada do marca poddani Karola XVI Gustawa regularnie doświadczają chaosu na kolei. W Polsce przyzwyczailiśmy się do zaskoczonych drogowców, a Szwedzi nie chcą za bardzo przywyknąć do zaskoczonych kolejarzy. Zarazem przewoźnicy drogowi bez ogródek wykorzystują słabość swej szynowej konkurencji: jedno z największych szwedzkich przedsiębiorstw autobusowych, Swebus, niedawno opublikowało grę „Swebus Jackpot”, polegającą na obstawianiu... które pociągi będą najbardziej opóźnione 22 grudnia:) Marketingowo – genialne!
I, oczywiście, o śniegu też się w Szwecji śpiewa. I nie mówię tu o szwedzkich odpowiednikach polskich kolęd – to temat na oddzielny wpis. Przykładowo 29-letnia piosenkarka pochodzenia irańskiego, Laleh, śpiewa tak:
Powyższy utwór umieszczony został na ścieżce dźwiękowej filmu znanego u nas jako Templariusze : miłość i krew (o następstwach emisji którego też wypadałoby kiedyś napisać... Ech, tyle zagadnień do poruszenia).
Temat śniegu podjęła również Eva Dahlgren, szwedzka gwiazda pop (choć poniższa piosenka stricte popowa nie jest):
Za oknem jesień, deszcze, wiatry... Nie ma to, jak zaszyć się z kubkiem herbaty i posłuchać kojącej muzyki.
Jest taki głos w Szwecji, który działa na mnie wyjątkowo uspokajająco. Jest to głos damski i należy do pani o takim wyglądzie:
Jak na stereotypową Szwedkę przystało, Lisa Ekdahl (bo tak się nazywa bohaterka dzisiejszego wpisu) jest blondynką. Urodzona w 1971 roku piosenkarka debiutancki album – nazwany, zgodnie ze starą szkołą, po prostu Lisa Ekdahl– wydała w wieku 23 lat (!) i niektóre piosenki na nim umieszczone nieomal natychmiast weszły do kanonu szwedzkiej muzyki popularnej. O, na przykład taka, o tym, by ujawniać swą miłość:
Öppna Upp Ditt Fönster by Lisa Ekdahl on Grooveshark
Albo też taka, o nieprzewidywalności ludzkich losów:
Płyta trafiła w gusta zamorskiej publiczności – tuż po premierze artystce przyznano nagrodę szwedzkiego przemysłu muzycznego (taki lokalny Fryderyk) o jakże oryginalnej nazwie: Grammis.
Po takim przytupie kariera Lisy nabrała rozmachu na skalę europejską. Kolejny album –When Did You Leave Heaven z 1995 roku – zawiera utwory nawiązujące do złotych lat jazzu:
Just One of Those Things by Lisa Ekdahl on Grooveshark
Jednakże, nie samą angielszczyzną człowiek żyje. Kolejne wydawnictwo, Med kroppen mot jorden, ugruntowało należne artystce miejsce na szwedzkich półkach z płytami. A znalazły się na nim chociażby takie utwory, jak ten o kamieniu w sercu:
En sten i mitt hjärta by Lisa Ekdahl on Grooveshark
Albo taki, o damsko-męskich przepychankach w związku:
Skäl att vara motvalls by Lisa Ekdahl on Grooveshark
Pani Ekdahl nie zasypia gruszek w popiele: co rok, to nowy album – i to wcale nie gorszy od poprzedniego. Oto próbka z płyty Bortom det blå z 1997 roku. Wpierw – o tym, że wielu z nas mówi o niebie, ale niewielu rozumie wieczność:
Na pierwszą dekadę XXI wieku przypadają trzy studyjne płyty Lisy Ekdahl. Za przykład nowszej twórczości niech posłużą poniższe kompozycje: Jag Tar Vara På Vattnet Då Åskan Går by Lisa Ekdahl on Grooveshark
Där Ser du Själv Hur Högt du Når by Lisa Ekdahl on Grooveshark
Ljug För Mig Älskling by Lisa Ekdahl on Grooveshark
Artystka mieszkała ponadto przez pewien czas w Nowym Jorku, po czym w 2009 roku wróciła na ojczyzny łono i nagrała dwie płyty: studyjną Give Me That Slow Knowing Smile oraz koncertówkę nie byle skąd, bo z paryskiej Olympii. Oto małe co nieco z najnowszych utworów Lisy Ekdahl:
Give Me That Slow Knowing Smile by Lisa Ekdahl on Grooveshark
A na pożegnanie – utwór o jesieni. Smutny, ale też aura za oknem zdecydowanie barowa. W tekście podmiot liryczny porównuje kończącą się miłość do odchodzącego lata i nadchodzącej jesieni:
Od końca XIX wieku wartości mieszczańskie przedostawały się do innych warstw społecznych i zaczęły być postrzegane jako najatrakcyjniejsze. Stąd też sfera żywieniowa również przeszła istotną metamorfozę.
Jaki wpływ miały zmiany na julbord? Całkiem istotny, niewątpliwie. Stare przedświąteczne stoły wyczyszczono i przewietrzono, zostawiając jedynie lutfiska, dopp i grytan oraz wędliny. Puste miejsce zapełniono innymi potrawami. Dziś na szwedzkich julbordach znaleźć można chociażby takie cudeńka:
Julskinka (szynka świąteczna) – gotowana lub pieczona szynka w marynacie z musztardy, podawana zazwyczaj z kilkoma rodzajami świeżej musztardy do wyboru; to właśnie po jej obgotowaniu uzyskuje się wywar do dopp i grytan:
Prinskorv (kiełbaski księcia) – małe paróweczki, zazwyczaj gotowane bądź pieczone, podawane z, jakżeby inaczej, różnymi rodzajami musztardy:
Gravlax – łosoś marynowany kilka dni w specjalnej mieszaninie soli i cukru, bardzo często podawany z koperkiem jako akcentem smakowym:
Inlagd sill– marynowany śledź; może występować na mnóstwo sposobów: a to pod znanymi nam postaciami, jak np. w pomidorach czy cebuli, ale też w wersjach nieco bardziej egzotycznych, jak np. z musztardą, czarną porzeczką, rokitnikiem, sherry, wódką i limonką itd. Poniżej – wariant świąteczny (anyż, cynamon, przyprawa piernikowa):
Sałatka buraczana (buraki, majonez, musztarda):
Janssons frestelse (Pokusa Janssona) – zapiekanka z ziemniaków, cebuli i anchois. Ziemniaki i cebulę należy obrać, a następnie pokroić – ziemniaki na słupki, a cebulę na kółka. Formę do pieczenia wysmarować masłem i umieścić w niej ziemniaki, cebulę i anchois tak, by na wierzchu naczynia znajdowały się wyłącznie ziemniaki. Całość polać mieszaniną mleka i śmietany, po czym piec godzinę w temperaturze 225 stopni. Efekt jest następujący:
Köttbullar (kuleczki mięsne) – kotleciki z mięsa mielonego (takie małe pulpety). Obecnie całoroczny faworyt szwedzkich stołów, a w skład julbordów wchodzi od lat 70-tych XX wieku. Całkiem niedługo.
Ris a la Malta (dosł. ryż maltański) – deser, którego nazwa zdaje się być zniekształconą wersją duńskiego risalamande, czyli ryżu z migdałami (trop maltański jest zatem mylący). Budyń ryżowy miesza się z bitą śmietaną, cukrem białym i cukrem waniliowym. Często w charakterze dekoracji dodaje się korę cynamonu i owoc, np. mandarynkę czy truskawkę:
Julbord to, jednakowoż, nie tylko jedzenie. Również przedświąteczne napoje zasługują na uwagę. Konkretnie – jeden napój.
W miniony piątek miałem przyjemność prelegować podczas Panelu Przemysłu Czasu Wolnego, odbywającym się w ramach XI Międzynarodowego Forum Gospodarczego w Gdyni (takiego nagromadzenia wielkich liter w jednym zdaniu łamy niniejszego bloga jeszcze nie widziały). Tematem panelu była turystyka kulinarna, a więc i mój referat dotyczył gastronomii w służbie turystyki. Opowiadałem o tym, jak Szwedzi kreują swą ojczyznę jako cel wyjazdów z jedzeniem jako motywem przewodnim.
Jednym z opisywanych przeze mnie produktów turystycznych (osoby spoza branży przepraszam za tak nieludzki termin) jest tzw. hyttsill, czyli właśnie sledź w hucie (licencia poetica).
Ale zacznijmy od początku. Część krainy Småland, położonej na północ od Karlskrony i na zachód od Kalmaru, nazywana bywa Krainą Szkła (szw. Glasriket).
Załączony obrazek chyba już tłumaczy, skąd się wzięła nazwa regionu. Od końca XVIII w. w regionie zaczęto na wielką skalę zakładać huty szkła (choć niektóre, oddajmy im sprawiedliwość, istniały już wcześniej). Warunki naturalne sprzyjały – wytapianie masy szklanej jest procesem energochłonnym, więc tak gęsto zalesiona okolica, jak Småland, dostarczała wystarczającej ilości paliwa do pieców.
W II poł. XIX w., w regionie czynnych było prawie sto hut szkła. Dziś miejsc, w których wciąż produkuje się szklane wyroby, jest dokładnie czternaście. Powód jest prozaiczny – ciężko jest utrzymać konkurencyjne ceny, jeśli się pracuje w Europie, a świat zalewa seryjna produkcja z chociażby takich Chin.
Dziś huty szkła, by przeżyć, wybrały dwie drogi: drogiego rękodzieła i kulinarnej tradycji.
W prawie każdej hucie znajduje się co najmniej jeden projektant, który swym nazwiskiem sygnuje bądź krótkie serie, bądź też unikatowe przedmioty, będące ozdobą wnętrz. W Målerås taką osobą jest np. Mats Jonasson, tworzący chociażby takie cudeńka:
W Pukeberg natomiast spotkać możemy zarówno Gunnego Brandstedta, jak i jego dzieła:
O szkle jako takim pozwolę sobie napisać kiedy indziej, bo temat jest bardzo szeroki i wciągający. Skupmy się na razie na drugim filarze współczesnej egzystencji szwedzkich hut szkła: wizytach kulinarnych.
W prawie każdej hucie znaleźć dziś można ofertę uczestnictwa we wspomnianym hyttsillu. Można albo przyłączyć się do organizowanej otwartej imprezy, albo też przyjechać z własną grupą i mieć wszystko uszyte na miarę. Przeważnie w trakcie takiej imprezy można chociażby posłuchać luffare przygrywającego na akordeonie bądź gitarze. Za czasów, gdy mass media były w powijakach, od wsi do wsi (a właściwie od huty do huty) chodzili włóczędzy, których celem było zdobycie kawałka strawy oraz nocleg przy ciepłym piecu. W zamian za wspomniane świadczenia opowiadali mieszkańcom danej wsi plotki z sąsiednich gmin oraz zabawiali grą na instrumentach.
Wygaszenie pieca i ponowne jego rozpalenie były procesem długotrwałym, więc ogień podtrzymywano całą dobę. Po skończonej dniówce robotnicy przychodzili znów wieczorem do huty, by upichcić sobie kolację w gorących przecież piecach.
A jednym z dań, które dziś podawane są na imprezach jest specyficzna zapiekanka ziemniaczana (po szwedzku potatisgratäng). Oto przepis:
1 kg ziemniaków trzy/cztery cebule 500 ml śmietany starty żółty ser sól, pieprz
Ziemniaki obieramy i kroimy na talarki (mogą być cieńsze lub grubsze – wedle upodobań). Obieramy i sieczemy cebulę. Śmietanę mieszamy z pieprzem i solą. Na nasmarowanej masłem formie do pieczenia układamy poziomo warstwę ziemniaków, na to nalewamy część śmietany i startego sera. Nakładamy kolejną warstwę ziemniaków, a na nią śmietanę i ser. Powtarzamy, dopóki starczy składników i formy. Ostatnią warstwę ziemniaków posypujemy tylko serem. Całość wkładamy do rozgrzanego do 220 stopni piekarnika i pieczemy ok. trzech kwadransów, po czym z radością wyciągamy takie oto cudeńko:
Powyższy przepis pozwala na przyrządzenie prawdziwej bomby kalorycznej, ale od czasu do czasu można sobie pofolgować, czyż nie?