środa, 31 sierpnia 2011

Światowy dzień bloga

Dziś, 31 sierpnia, przypada Światowy Dzień Bloga. Z tej okazji, zgodnie z (nie aż tak) nową świecką tradycją, polecam pięć blogów z innej dziedziny, niż moja własna:

Dygresje – Martencja ciekawie pisze o ciekawych znakach drogowych oraz o ciekawych przypadkach ze swojego ciekawego życia.

Ugly Design – od dziesięcioleci wierny swojemu stylowi Łukasz tworzy komunikaty graficzne. Kreska charakterystyczna tak, jak jej autor.

… którędy pójdą dzicy święci – bodaj najbardziej ambitny blog o muzyce, jaki znam. Mam wyrzuty sumienia, że tak rzadko słucham polecanych dźwięków.

Ужас, быт и я – Denis Szylnikow z Moskwy przekazuje wiadomości z rosyjskiej rzeczywistości, dzieli się muzyką (cudzą i własną) oraz informuje o swej działalności w partii alternatywnej wobec obecnie rządzących na Kremlu sił. Uwaga – tylko po rosyjsku!

Koszmary architektury – tytuł mówi wszystko. Osoby, które tworzą umieszczane na blogu gargamele, powinny być publicznie batożone oraz wystawione na opluwanie przez gawiedź.

Miłej lektury!

Karlskrona Bike Marathon

W miniony weekend miałem przyjemność spędzić dwa dni w południowej Szwecji podczas przejazdu rowerowego pod nazwą Karlskrona Bike Marathon. Osobą, stojącą za całym zdarzeniem, jest znany w środowisku rowerowym Andrzej Gołębiowski organizator takich imprez, jak Kaszebe Runda czy Żuławy wkoło. Tym razem postanowił on sprowadzić cyklistów do Szwecji.

Tegoroczna pionierska edycja Karlskrona Bike Marathon swój start i metę miała w Karlskronie (nazwa zobowiązuje), a półmetek i nocleg zarazem w Kalmarze. Na starcie pojawiło się 182 cyklistów, a na trasie aż roiło się od pomarańczowego koloru numerów startowych. Nadmienić muszę, że maraton promowany był tylko wśród polskich rowerzystów.

Zarówno w jedną, jak i w drugą stronę można było jechać trasą krótszą i dłuższą. Najkrótszy możliwy dystans zatem wyniósł 210 km, a najdłuższy 320 km. 

Zresztą, co tu dużo mówić najlepiej klimat imprezy odda film:



Kto wie może w przyszłości kolejne edycje będą wielonarodowościowe...

sobota, 6 sierpnia 2011

Po północy

14 dni i 8120 kilometrów na liczniku to krótki bilans mojego urlopu w Norwegii. Było świetnie. Oto impresje z pobytu.

Po drodze na Nordkapp

















trafić można na renifery.

















Zwierzęta te mogłyby z powodzeniem należeć do montypythonowskiego oddziału samobójców, ponieważ im bliżej samego Przylądka Północnego

















tym częściej owe nieco pokraczne czworonogi pojawiały się na jezdni.

















A na samym przylądku, położonym na 

















ujrzeć można było znany symbol północnego krańca Europy:























Jednakże droga na sam koniec nie jest prosta trzeba wpierw przejechać przez długi i głęboki tunel.

















Udawszy się zaś nieco na wschód od przylądka, można znaleźć się pod rosyjską granicą:

















Linia graniczna między Królestwem Norwegii a Feredarcją Rosyjską przebiega wzdłuż potoku Jakobselv. U ujścia rzeczonego cieku wodnego do Morza Barentsa znajduje się norweski kościółek, nazywany kaplicą szwedzkiego króla Oskara II (pamiętajmy, że Norwegia i Szwecja w przeszłości były jednym państwem).

















A ponieważ obszary przygraniczne zawsze bywały tyglami kultur, na terenie regionu Finnmark pojawiły się również drewniane kapliczki prawosławne, jak np. ta pod wezwaniem św. Jerzego, znajdująca się w Neiden i pochodząca z roku 1565.






















Na bagnach Dalekiej Północy można, przy odrobinie szczęścia, uzbierać własnoręcznie polarny rarytas malinę moroszkę. Owoce czerwone są niedojrzałe, dopiero barwa pomarańczowo-bursztynowa znamionuje brak przeciwwskazań do spożycia.






















Można też zboczyć nieco na zachód i udać się na Lofoty archipelag skalistych wysp, wyłaniających się prosto z morza.

















Tam też uda się, zapewne, natknąć na rozwieszonego, suszącego się sztokfisza. Widok dla oka przyjemny, zapach dla nosa niekoniecznie.


















W drodze powrotnej na południe przejeżdża się przez Narwik, 

















gdzie do dziś na dnie zatoki spoczywają dwie połówki wraku ORP Grom. Działania okrętu upamiętnione są pomnikiem.

















Następnie przekracza się koło podbiegunowe.






















Niestety, byli tu przede mną Rene, Leo i Greta

















oraz Gregor.

















A jak ktoś lubi klimaty infernalne, to powinien rozważyć wstąpienie na drogę o fenomenalnym numerze:

















Ma się na niej, co prawda, pierwszeństwo, ale zawrotnej prędkości człowiek nie rozwinie...






















Jeszcze bardziej na południowy zachód znajduje się Ålesund piękne secesyjne miasto (taki norweski Sopot, tylko bardziej kameralny).






















Nie należy również pominąć dwóch sztandarowych atrakcji środkowo-zachodniej Norwegii: Drogi Trolli, czyli wijącej się po zboczu górskiej szosy

















oraz fiordu, który wywołuje bodaj największy efekt wow" wśród odwiedzających Geirangerfjorden.






















Osoby zaś, chcące poobcować z zabytkami z listy UNESCO, mogą udać się do Bergen, gdzie znajduje się świetnie zachowana portowa dzielnica handlowa, zwana Bryggen.

















Jednakże i tu Polak zostawił swój ślad.

















Wreszcie, w okolicy Stavanger, polecam wyruszyć na pieszą wędrówkę przez góry i lasy do Preikestolen (Kazalnicy/Ambony) nieomal pionowego urwiska skalnego, opadającego ku wodom fiordu Lysefjorden.






















A nuż spotka się tam golfistę...






















I tak się urlop kończy. Dobrze, że był wykorzystany zgodnie z zasadą carpe diem.

PS. Nordkapp, wbrew mitom, którymi obrósł na przestrzeni dziejów, nie jest najbardziej na północ wysuniętym punktem Europy. Kilka kilometrów na zachód znajduje się niepozorny cypelek Knivskjellodden, będący faktycznie geograficznym początkiem/końcem kontynentu. Cóż, siła marketingu...