środa, 19 października 2011

Śledź w hucie

W miniony piątek miałem przyjemność prelegować podczas Panelu Przemysłu Czasu Wolnego, odbywającym się w ramach XI Międzynarodowego Forum Gospodarczego w Gdyni (takiego nagromadzenia wielkich liter w jednym zdaniu łamy niniejszego bloga jeszcze nie widziały). Tematem panelu była turystyka kulinarna, a więc i mój referat dotyczył gastronomii w służbie turystyki. Opowiadałem o tym, jak Szwedzi kreują swą ojczyznę jako cel wyjazdów z jedzeniem jako motywem przewodnim.

Jednym z opisywanych przeze mnie produktów turystycznych (osoby spoza branży przepraszam za tak nieludzki termin) jest tzw. hyttsill, czyli właśnie sledź w hucie (licencia poetica).

Ale zacznijmy od początku. Część krainy Småland, położonej na północ od Karlskrony i na zachód od Kalmaru, nazywana bywa Krainą Szkła (szw. Glasriket).























Załączony obrazek chyba już tłumaczy, skąd się wzięła nazwa regionu. Od końca XVIII w. w regionie zaczęto na wielką skalę zakładać huty szkła (choć niektóre, oddajmy im sprawiedliwość, istniały już wcześniej). Warunki naturalne sprzyjały wytapianie masy szklanej jest procesem energochłonnym, więc tak gęsto zalesiona okolica, jak Småland, dostarczała wystarczającej ilości paliwa do pieców.

W II poł. XIX w., w regionie czynnych było prawie sto hut szkła. Dziś miejsc, w których wciąż produkuje się szklane wyroby, jest dokładnie czternaście. Powód jest prozaiczny ciężko jest utrzymać konkurencyjne ceny, jeśli się pracuje w Europie, a świat zalewa seryjna produkcja z chociażby takich Chin.

Dziś huty szkła, by przeżyć, wybrały dwie drogi: drogiego rękodzieła i kulinarnej tradycji.

W prawie każdej hucie znajduje się co najmniej jeden projektant, który swym nazwiskiem sygnuje bądź krótkie serie, bądź też unikatowe przedmioty, będące ozdobą wnętrz. W Målerås taką osobą jest np. Mats Jonasson, tworzący chociażby takie cudeńka:






















W Pukeberg natomiast spotkać możemy zarówno Gunnego Brandstedta, jak i jego dzieła:




















O szkle jako takim pozwolę sobie napisać kiedy indziej, bo temat jest bardzo szeroki i wciągający. Skupmy się na razie na drugim filarze współczesnej egzystencji szwedzkich hut szkła: wizytach kulinarnych.

W prawie każdej hucie znaleźć dziś można ofertę uczestnictwa we wspomnianym hyttsillu. Można albo przyłączyć się do organizowanej otwartej imprezy, albo też przyjechać z własną grupą i mieć wszystko uszyte na miarę. Przeważnie w trakcie takiej imprezy można chociażby posłuchać luffare przygrywającego na akordeonie bądź gitarze. Za czasów, gdy mass media były w powijakach, od wsi do wsi (a właściwie od huty do huty) chodzili włóczędzy, których celem było zdobycie kawałka strawy oraz nocleg przy ciepłym piecu. W zamian za wspomniane świadczenia opowiadali mieszkańcom danej wsi plotki z sąsiednich gmin oraz zabawiali grą na instrumentach.

Wygaszenie pieca i ponowne jego rozpalenie były procesem długotrwałym, więc ogień podtrzymywano całą dobę. Po skończonej dniówce robotnicy przychodzili znów wieczorem do huty, by upichcić sobie kolację w gorących przecież piecach.

A jednym z dań, które dziś podawane są na imprezach jest specyficzna zapiekanka ziemniaczana (po szwedzku potatisgratäng). Oto przepis:

1 kg ziemniaków
trzy/cztery cebule
500 ml śmietany
starty żółty ser
sól, pieprz

Ziemniaki obieramy i kroimy na talarki (mogą być cieńsze lub grubsze wedle upodobań). Obieramy i sieczemy cebulę. Śmietanę mieszamy z pieprzem i solą. Na nasmarowanej masłem formie do pieczenia układamy poziomo warstwę ziemniaków, na to nalewamy część śmietany i startego sera. Nakładamy kolejną warstwę ziemniaków, a na nią śmietanę i ser. Powtarzamy, dopóki starczy składników i formy. Ostatnią warstwę ziemniaków posypujemy tylko serem. Całość wkładamy do rozgrzanego do 220 stopni piekarnika i pieczemy ok. trzech kwadransów, po czym z radością wyciągamy takie oto cudeńko:















Powyższy przepis pozwala na przyrządzenie prawdziwej bomby kalorycznej, ale od czasu do czasu można sobie pofolgować, czyż nie?

Smacznego zatem!

poniedziałek, 10 października 2011

Nobel znad jeziora

W czwartek cały świat dowiedział się, że tegoroczna literacka nagroda Nobla przypadła szwedzkiemu poecie Tomasowi Tranströmerowi. Polskie media zaczęły bombardować nas biogramami literata, nie stroniąc od epitetów w stylu szwedzki Miłosz”. Jak to zazwyczaj bywa z noblowskimi laureatami, otrzymanie nagrody skutkuje ogromnym zainteresowaniem. Dziś każdy, kto tylko pragnie, bez problemu znajdzie mnóstwo informacji o poecie, dlatego też pozwolę sobie potraktować werdykt Komitetu Noblowskiego jako pretekst do odwiedzenia Västerås miasta, gdzie laureat mieszkał od 1965 do 2000 roku.

Położona nieopodal jeziora Melar (czy też, używając szwedzkiej nazwy, Mälaren) miejscowość liczy sobie niespełna 111 tysięcy mieszkańców i jest szóstym co do wielkości miastem Szwecji. Jest to całkiem stary ośrodek miejski, lecz niniejszy wpis pozwolę sobie rozpocząć nie od typowej wyliczanki zabytków.

Ostatnimi czasy wielu gości odwiedza miasto nie tyle z powodu standardowo rozumianych atrakcji turystycznych, ile... chcąc przenocować w nietypowych warunkach. Za dwoma naprawdę niekonwencjonalnymi propozycjami noclegowymi stoi artysta Mikael Genberg.

Jego pierwsza wprawka to Hotell Hackspett (Hotel Dzięcioł), będący ucieleśnieniem każdego dziecka, czyli... domkiem na drzewie. 
















Ten obiekt, szumnie nazwany hotelem, został umieszczony na najdorodniejszym dębie w parku w Västerås bez użycia ani jednego gwoździa. Goście mają do dyspozycji jedno 120-centymetrowe łóżko, płytę kuchenną, lodówkę, baniak z dziesięcioma litrami wody oraz suchą toaletę. Jedzenie może być wciągnięte na górę za pomocą liny i bloczka. Jedyny w tym hotelu pokój można wynająć od kwietnia do października, ponieważ obiekt nie jest ogrzewany. Cena noclegu waha się w zależności od wybranego pakietu. Wersja Bohéme kosztuje 1100 koron za osobę i zawiera jedynie nocleg i pościel. Za pakiet Bohéme Luxe przyjdzie zapłacić 1250 koron za osobę, za co otrzymuje się nocleg, prześcieradło i śniadanie. Z kolei w przypadku skorzystania z pakietu DeLuxe z naszego portfela wyparuje 1500 koron za osobę, a w zamian dostaniemy nocleg, pościel, kolację i śniadanie.

Jednakże Hotel Dzięcioł to tylko preludium do opus magnum Genberga, jakim jest słynny już Utter Inn. Zamiast słów zdjęcia:


















Genialny pomysł na pływający domek z podwodną sypialnią. Cennik jest dokładnie taki sam, jak za spanie pod Dzięciołem.

Gwoli ścisłości dodajmy jeszcze, że Genberg jest również autorem kawiarni Koala, gdzie goście siedzą na pięciometrowej wysokości krzesłach:












Jednakże Västerås to również bardziej typowe atrakcje, jak np.:

zamek z XIII wieku

















katedra z tego samego wieku

















zachowana drewniana starówka na Wzgórzu Kościelnym (Kyrkbacken)















czy też drapacz chmur Skrapan






















Ciekawe, czy powstanie tak niestandardowych miejsc jest w jakiś sposób związane z duchem poety? Jest on na pewno obecny w mieście, ponieważ w przestrzeni publicznej Västerås znajduje się... sześć kamieni z wyrytymi na nich haiku Tranströmera.